Cierpliwości!

Wino nie lubi pośpiechu, dlatego, kiedy otwieramy butelkę, nie robimy tego w biegu, w przerwie między ważnym a ważnym. Nie warto próbować wina w przelocie, będąc na zakupach, kiedy myślimy tylko o tym, że buty, które miały być te jedyne, nie pasują, cisną i w ogóle do niczego się nie nadają, a jutro jest wielka impreza rodzinna, firmowa, raut u znajomych i wyglądać trzeba jak należy. To nie czas na wino.

Czasem częstowałam kogoś winem, kto wpadł do mnie do domu na moment, odnieść książkę, pożyczyć maszynkę do mięsa, czy po prostu miał przerwę miedzy wizytą u lekarza a pracą – zwykle reakcja był nie taka, jakiej się spodziewałam, a do tego zawsze negatywna. Że mocne, że jakieś takie kwaśne, że jakieś takie za ciężkie – o, patrz, jakich dostałam wypieków.

Aż do pewnego eksperymentu. Wzięłam sobie taką jedną jako świnkę doświadczalną, a nie wiedziała ona, że nią jest. Napoiłam pewnego razu winem, o którym wiedziałam, że je uwielbia. Ale to było wtedy, gdy wpadła po południu na szybką plotkę przed wyjazdem i już nogą tupała myśląc tylko o pociągu. A ja – relaks, dzień niespieszny, luźny, nie napakowany gonitwą, żeby zdążyć, bo jak nie to… to co, swoja drogą? I ona na to wino, które tak kocha, które zawsze jej smakuje, za którym tęskni, jak go kupić nie może, bo nie rzucili, bo nie dotarło – ona mi na to, że to jakaś maź smolista i ona takich win to nie lubi. A ja jej mach przed nosem butelką, etykietą i mamy cię!

I to nie było po to, by dokuczyć ani udowodnić, że jej kubki smakowe są w zaniku. To było po to, żeby potwierdzić teorię, że wiele, dużo więcej niż nam się wydaje, zależy od okoliczności. Kiedy stoi przede mną kilkadziesiąt win, których muszę spróbować w ciągu zaledwie kilku godzin, bo jutro wyjeżdżam, a festiwal win nie trwa wiecznie, wtedy robią wrażenie tylko te wyjątkowe. Reszta znika. Gdybym z tych znikniętych wzięła jedno do domu, siadła i namyśliła się nad nim – kto wie, kto wie… może okazałoby się dobre, pijalne, rzetelne. Jedno jest pewne, gdybym je wzięła na wieczór do przyjaciółki, tam na stole stałyby sery i pyszne tartynki, może jakaś sałata, może papryki w oliwie i chorizo – jestem pewna, że wino byłoby i nektarem, i ambrozją w jednym.

Dajmy więc winom druga szansę, nawet tym, które pewnego dnia, miedzy wizytą u lekarza a wyjściem na nieznośnie nudne spotkanie firmowe, wydało nam się koszmarem jakich mało.

Udostępnij artykuł