Chianti forever

Na pewno znajdzie się wielu, którzy podpisaliby się chętnie pod tym hasłem. A na pewno każdy, kto spędził upojne chwile na wakacjach w Toskanii. Filmów, książek, wspomnień, w których tle pojawia się Toskania, jest co nie miara i trudno się dziwić, bo to w końcu niezwykle piękne miejsce na ziemi. Oczywiście żadna to frajda dla wielbicieli norweskich fiordów czy estońskich wysp, bo takich znam nawet wielu, ale dla każdego zafascynowanego cieplejszym południowym klimatem czy śródziemnomorska kuchnią – Toskania jest na pewno krainą prawie niebiańską.

Castello di Brolio Chianti ClassicoA Toskania to chianti, tu się ono urodziło i tu powstają najlepsze butelki tego znakomitego czasem trunku. Chianti w Polsce można kupić za dwadzieścia kilka złotych – może nawet taniej, ale to już stresujące – a można za setki złotych. Po chianti chianti nierówne. Może być rozkoszą, aksamitnym nektarem, delikatnym, a cielistym, pełnym, a pasującym do wszystkiego, a może smucić bylejakością. Tego w chianti nie tolerujemy i polecamy nie tolerować bylejakości w niczym, nie tylko w winach. Szczególnie, że chianti to wino z apelacją, wymagajmy więc od niego, by było winem jakościowym, a nie bylejakościowym.
Cała heca z tym produkowanym w milionach butelek trunku rozpoczęła się właściwie w Castello di Brolio w drugiej połowie XIX wieku. To w tej posiadłości Bettino Ricasoli – wybitny znawca wina, enolog i ekspert uprawy winorośli, zaczął produkcję chianti, w formie, która przetrwała niemal nienaruszona do dziś. Owszem, wcześniejsze wzmianki pojawiały się na temat win z tego regionu już w XIV wieku, ale to dzięki baronowi Ricasoli wszystko nabrało tempa, bo odkrył on to idealne połączenie szczepów, z których powinno powstawać chianti.
Bardzo szybko wino to zdobyło wielką popularność, co natychmiast wykorzystali nierzetelni producenci wypuszczając na rynek wina słabe pod marką Chianti. Taki stan rzeczy trwał właściwie do XX wieku i bardzo nadszarpnął pozycją tego wina. Żeby chronić markę w 1924 roku powstało zrzeszenie producentów o najstarszych tradycjach („Consorzio per la difesa del vino tipico del Chianti e del suo marchio di origine”), którego herbem stał się sławny czarny kogut, który do tej pory pojawia się na butelkach tego toskańskiego wina. Kolejne lata zakazały używania tej nazwy dla win spoza historycznego regionu Chianti, a następnie dały apelację dla Chianti, Chianti Classico i kilku subregionów.
Oczywiście fakt, że wino o nazwie Chianti musi spełniać pewne wymogi, jak Chianti Classico musi ich spełniać więcej, a Riserva musi dłużej leżakować, to jednak podstawowe wina z DOCG Chianti mogą się od siebie różnić jakością tak bardzo, że czasem trudno uwierzyć, że ta sama nazwa obejmuje tak różne wina. Wiele w tym temacie zależy od producenta, czy produkuje na potęgę cokolwiek, czemu uda się psim swędem ujść kontroli jakości, czy robi wino, które sprawi ludziom prawdziwą przyjemność.

Mimo ryzyka, że w butelce jest naprawdę byle co, jest jeden ważny argument, który nakazuje człowiekowi lubiącemu wino, szukać swojego ulubionego chianti. Takie, które nam naprawdę pasuje, a do tego ma cenę, która pozwala nam pić je częściej niż w święta, będzie nam pasowało w każdy świątek i piątek, do spaghetti, do mięsa, bez niczego, do zakąsek, do tarty i sałatki z cięższym sosem, a – na upartego – do tłustej ryby się nada. Takie to chianti jest. Więc tego właściwego, własnego i ulubionego – szukajcie, a znajdziecie.

Udostępnij artykuł