Grzane wino
Pogoda już taka, że chyba czas na wino grzane. Jeśli ktoś lubi, bo nie sposób przekonać nikogo na siłę do tego korzennego trunku, parującego alkoholowo i szybko dającego o sobie znać, jeśli po prostu go nie lubi. Jeśli poczujemy potrzebę grzańca – stanowczo radzę zrobić go sobie samemu. Żadna mieszanka etykietowana jako grzaniec, Glühwein, wino grzane, czy jak tam jeszcze producent mógł nazwać taki miks, nie zastąpi wina grzanego zmajstrowanego w domu.
A nie potrzeba wiele, żeby efekt był wyśmienity. A już na pewno zupełnie powalający w porównaniu z tymi „gotowcami”, które mam na myśli.
Potrzebujemy bowiem: wino czerwone o dowolnym smaku od wytrawnego po słodkie, cukier lub/i miód, gałkę muszkatołową, laskę cynamonu, laskę wanilii, goździki oraz pomarańczę. Można także dodać odrobinę kardamonu czy rodzynki, a już na pewno można kombinować wymienione przyprawy w dowolnych konfiguracjach w zależności od potrzeb i preferencji.
Jeśli wino jest wytrawne – a taką opcję polecam chyba najbardziej – musimy dodać cukru zwykłego, brązowego lub miodu, albo po trochu wszystkiego. Następnie ulubione korzenie i przyprawy, pamiętając, żeby nie ucierać cynamonu, tylko na jedna butelkę wina dać najlepiej pół laski w całości. Wszystko razem podgrzać w garnku. Nie gotować – to ważne, ponieważ alkohol ulatnia się, a wszystkie wartości wina uciekają wraz z rosnącą temperaturą.
Kiedy wino gotowe, podgrzane, przelewamy do naczyń z uchem, kubków, filiżanek, czy innych czarek, a do każdej warto wrzucić plaster pomarańczy.
Efekt gwarantowany.
Jeśli chcemy, żeby grzaniec miał właściwości silnie rozgrzewające – po szaleństwie na stoku na przykład, polecam dodanie do grzańca imbiru.
Celowo nie podaję dokładnych proporcji cukru czy miodu, ponieważ grzańca robionego z wina wytrawnego możemy doprawić dokładnie tak, jak lubimy nie zmuszając siebie i gości do wchłaniania nieprzyzwoitych ilości cukru.
A co do wina – nada się każde niedrogie stołowe czy regionalne wino im bardziej wytrawne i treściwe, tym lepiej.