Dolcetto, czyli…
niesłodka sztuczka… To takie wino, które dobrze zna każdy winoman, a i niewtajemniczonym coś niecoś o uszy się obiło. Jedyne słuszne i jedyne tak naprawdę znane pochodzi z Piemontu z regionu Alby. Dolcetto to tak naprawdę szczep, odmiana winorośli lokalnej, piemonckiej, której nazwę tłumaczy się jako „słodziutki”. Jednak zastanawiające jest, że dolcetto po włosku znaczy też sztuczka, trik czy podstęp.
Ha! Dolcetto bowiem to taki podstępny element. Czyta człowiek etykietę i myśli: „no słodkie jak nic, nie ma nawet co pytać, przecież samo się przez się rozumie, że słodkie”. W końcu człowiek trochę tego włoskiego słyszał, Al Bano i Romina Power swego czasu piosenki śpiewali ładne, to człowiek sobie dolcetto przetłumaczy sam i bach do koszyka, bach do tortu z czekoladą na urodziny cioci Kloci będzie jak raz! A tu niespodzianka, co to takich niespodzianek nikt nie lubi – wino do tortu nijak nie pasuje. Do mięs pasuje…
Tak by to mogło być, gdybyśmy nie zgłębili sprawy dolcetto. Owszem, na tle piemonckiego króla wśród odmian, czyli nebbiolo, dolcetto można by uznać za „smakowite”, hoże dziewczę obok przywódcy Hunów, ale bez przesady, żeby zaraz słodkie.
Dolcetto daje bowiem wina stosunkowo lekkie, o niskiej kwasowości, delikatnych taninach, wdzięcznej owocowości, które lubią być szybko wypite, ale jednak wytrawne. To trochę, jak gamay w Burgundii. W porównaniu z nebbiolo, które zdecydowanie potrzebuje czasu, dolcetto z czasem traci. Niska kwasowość i słabe garbniki powodują, że dolcetto domaga się uwagi od razu po zabutelkowaniu, bo jego potencjał starzenia jest właściwie żaden.
Kiedy pod koniec XX w. winiarze próbowali robić dolcetto w bardziej nowoświatowym stylu, bardziej skoncentrowane i intensywniejsze – natychmiast spotkało się to ze sprzeciwem konsumentów. Kiedy ktoś chce Nowego Świata, niech pije Nowy Świat, a dolcetto podstępne stworzenie, nich będzie jakie jest, nich będzie ciut korzenne, z migdałową nutą, z delikatnymi taninami i w swoim własnym dolcettowskim stylu.