Tapas i rioja
…czyli raj. Jeśli istnieje jakiś sposób, żeby stąpając wciąż twardo po ziemi, na moment znaleźć się w raju, to tylko w jeden sposób. Trzeba oddać się jednej z największych rozkoszy, czyli jedzeniu i piciu, ale w bardzo konkretnej formie. Moim żarłoopojczym rajem jest połączenie tapas i rioja – taka młoda prosta, żywa, co nawet beczki nie zaznała. Zrobić tapas w
domu to żaden problem: mogą być oliwki, mogą być patatas bravas*, mogą być małe kanapki z czym tylko dusza zapragnie i jeszcze papryka oskórowana i grillowana z oliwą z oliwek, może jeszcze tortilla hiszpańska i może jeszcze jakieś wędliny i sery.
W ten sposób można spędzić godzinę, dwie i dziesięć – to już zależy tylko od towarzystwa. Jeśli do tego w tle sączy się jakaś przyjemna muzyka hiszpańskiej proweniencji, dajmy na to… Chambao, to nie potrzeba już nic więcej, żeby się zupełnie zatracić.
Do tego rioja. Oczywiście na domowej posiadówce nie przystoi popisywać się jakąś wyciągniętą z zakamarków gran reservą, bo to tak, jakby przyjść na grilla u sąsiadów w wieczorowej sukience. Po prostu nie przystoi. Ale za to przystoi podać niedrogie młode wino rioja (joven tinto, czyli młode czerwone), zwykle składające się tempranillo, może z dodatkiem garnacha, czy graciano lub mazuelo. Czasem nawet młode wina z tego regionu robi się taj, jak beaujolais nouveau, czyli metodą maceracji węglowej. Dzięki temu wino jest niezmiernie świeże, przyjemne i super-owocowe. Dokładnie takie, jak trzeba do tapas w jakiś letni, niezbyt gorący wieczór w ogrodzie (ale koniecznie w Polsce, nie w Hiszpanii). To prawdziwie rajska wizja.