Szanujmy merlota!
Nie jest to prowokacja, nie jest zaczepne hasło, nie jest to żadna zabawa z czytelnikiem tego tu oto wpisu. To stanowcze przywołanie do porządku wszystkich tych, którzy mówią tak: „takie wino piłem, takie cienkie, merlotowate…”. Albo tak: „Nie lubię merlota, to takie kwachy…”, czy też: „Wszędzie rośnie, taki chwast, takie to żadne wino, żadnego to charakteru nie ma….”. Mówię nie, stanowczo pokrzykuję na każdego, kto śmie tak się wyrażać na temat szczepu, którym całe Bordeaux stoi, bez którego pół Nowego Świata nie miałoby czego sprzedawać, a który urośnie i na północy, i na południu, a do tego robi się zeń wino nad winami, czyli Petrus.
To wystarczająco dużo powodów, by nie dyskredytować merlota.
Oferta merlota dla winiarza i konsumenta jest tak szeroka, że „wachlarz możliwości” to zbyt mało adekwatna metafora, ponieważ możliwości jakie merlot daje winom, to co najmniej koło możliwości, a to w końcu dwa lub trzy wachlarze (zależy, jakie to wachlarze).
Zasadnicze cechy merlota to aromat jeżyn, borówek i wiśni, może trochę porzeczki i papryki, mięty i ziół, do tego trochę aromatów ziemi, grzybów i czekolady, nuta gałki muszkatołowej i kakao, a nawet ciut piżma i dymu.
Nie w każdym merlocie znajdziemy wszystkie te cechy, bo merlot ma więcej twarzy niż ci, co myślą, że mają ich pięćdziesiąt. Merlot bowiem może być młody lub starszy, może być beczkowy, może być krócej lub dłużej leżakowany, może pochodzić z chłodniejszego klimatu bądź z naprawdę ciepłego, może z Europy może z wielu krajów Nowego Świata. Wiele szczepów to może, ale merlot, w zależności, co to za kombinacja warunków, będzie się różnił na tyle, że nie sposób przewidzieć, co znajdziemy w butelce. Trzeba dobrze znać typy, które dominują w danym regionie, bądź dobrze rozeznać się wśród producentów.
Żeby czytelnik nie miał poczucia, że z merlotem to nigdy nic nie wiadomo, więc kupować nie warto, bo to jak ruletka, warto poznać podstawowe typy merlota.
Młody, nowoświatowy będzie raczej owocową bombą, z miękkimi taninami, żywością, którą zawdzięcza często wyraźnie wyczuwalnej kwasowości. Taki z Bordeaux będzie jagodowo-śliwkowy, niemal zamszowy, miękki i krągły – zazwyczaj. Z północnych Włoch będzie miał dość jasną suknię, będzie świeży, trochę ziołowy, będzie doskonały do makaronów z pomidorowymi sosami, dobrze doprawionych i czosnkowych. Na południu Francji chowają się merloty surowsze, bardziej chropawe, ostrzejsze, ale i mnie złożone niż w chłodniejszym klimacie. Merlot ze Słowacji, żeby tak podać przykład skrajnie różny, będzie miał suknię jak burgundy, raczej jasnorubinową, będzie szczupły, ale niezwykle elegancki i odświeżający (jeśli dobrze zrobiony). Australijski merlot będzie raczej soczyście śliwkowy i super-owocowy. Podobnego charakteru będziemy spodziewać się po argentyńskim. Ale jeśli merlot sporo poleży w beczce, to choć nie traci „owocowego bum”, robi się okrąglejszy, bardziej miękki, taki wdzięczny. I jak tu go nie lubić? Jak nie szanować?
Hańba tym, co rzucają nań kalumnie, bo jest to zapewne wynik degustacji kilku smętnych i żałosnych przedstawicieli gatunku. Ale takich smutnych dla naszego podniebienia przypadków niemało wśród wszystkich innych gatunków wina, nie tylko wśród merlotów.